REJS PROWADZONY PRZEZ PANIĄ KAPITAN URSZULĘ TEODORCZYK NA JACHCIE "Smuga cienia" (opal).
ORGANIZATOR - JACHT KLUB AZS SZCZECIN. UCZESTNICY - STUDENCI UCZELNI SZCZECIŃSKICH.
Rejs powrotny z Operacji Żagiel 2004 w terminie 16.08-5.09.2004 r., na trasie: Cuxhaven-Brunsbitel-Kanał Kiloński-Kiel-Holtenau-Heiligenhafen-Warnemunde-Klintholm-Kopenhaga-Szczecin.
"...Nie płynęliśmy w " Operacji Żagiel 2004", ale przyjeżdżając w deszczowe popołudnie do Cuxhaven busem ze Szczecina, poczuliśmy tę atmosferę. Tłumy jednakowo ubranej młodzieży z dużych żaglowców, gala flagowa na wszystkich jachtach, oficerowie pomocniczy. Nasz Werner, starszy bardzo obowiązkowy Pan, załatwiał nam wszystko, od paliwa przez olej hydrauliczny i smarowniczy, do wycieczki na plażę własnym samochodem.
Przypomniały mi się Operacje Żagiel, w których brałam udział podczas studiów, jeszcze jako oficer. Kanada, Amsterdam, Londyn... W Cuxhaven uczestniczyliśmy jeszcze w kolacji wydanej dla kilkuset żeglarzy połączonej z pokazem slajdów z całej trasy regat, a ja, w briefingu kapitańskim. I.....w drogę, odprowadzić jacht i trochę pożeglować.
Pogoda ani okoliczności nie rozpieszczały nas, ale dzięki Bogu, znów szczęśliwie ocaleliśmy. Z Cuxhaven udało nam się dotrzeć z pływem do Brunsbitel, ale tuż przed śluzą poczuliśmy siłę przeciwnego prądu.
Dokładnie każdy port to jakieś "troble". Na Kanale Kilońskim, jak zawsze ulgowo, ale tuż za skrętem do Rensburga, zerwała się ulewa z gradem ograniczając znacznie widoczność i przyczepność do pokładu. Z Holtenau do Heiligenhafen wiatr gnał nas w dzikim pędzie a na płyciznach przed Fehmarnem zrobiła się 3 m fala, i tak pod wiatr i falę, między mieliznami, wchodziliśmy do portu.
W drodze do Warnemunde przestaliśmy parę godzin w sztilu pod Fehmarnem, za to przy 70 B, "halsując baksztagami" wchodziliśmy o 2 w nocy do ruchliwego portu. Klintholm udało nam się co prawda osiągnąć za dnia, ale wjechaliśmy tam na baksztagu przy 70B. W wąskich główkach rzucało nami w górę w dół i na boki.
Wiatr w Sundzie był wyjątkowo kapryśny, lecz jako zadośćuczynienie Anioł Sundu uraczył nas podwójną tęczą. Do Kopenhagi dopłynęliśmy dopiero na 24:00 i pół węzła naprzód, całkiem nieoświetlonym wejściem południowym, z "okiem" wystawionym na dziobie wchodziliśmy do miasta. W Klintholm gdzie trochę odpoczywaliśmy, towarzystwa dotrzymywał nam Dennis z Berlina, samotny żeglarz na 8 m drewnianym jachcie. W Kopenhadze po mszy niedzielnej w kościele na Norrebrogade, Haidi, duńska lekarka, zaprosiła mnie na kolację na plebanii, w rewanżu my gościliśmy Ją na jachcie.
Z Kopenhagi. W Sundzie znów "troble". Staliśmy się nagle jachtem wyłącznie żaglowym, musieliśmy zrezygnować z Ronne, i po 32-godzinnej mokrej, mocno chybotliwej żegludze osiągneliśmy na żaglach Świnoujście. Moja dzielna załoga zasmakowała prawdziwie żeglarskiej przygody zaliczając po kilkadziesiąt pompek wody po każdej wachcie. Niełatwo osuszyć przepadziste zęzy opala. Znów można było wznieść toast, za "szczęśliwe ocalenie".
Urszula Teodorczyk, kj